Wyjazd w identycznym składzie jak do Gliwic czyli ja, Tomek i Andrzej który jest Adamem :) Prowadzący już drugi raz był "Garmin" i jak zwykle dostarczył nam troche emocji prowadząc nas przez wysypisko śmieci i jakieś błotne przeprawy. Co dziwne ogródków działkowych nie było.
Masa strasznie długa trwało to prawie 2 godziny i zakończyła się o 20:00 więc wiele nie zwlekając ruszyliśmy do domu już bez większych przygód bładząc jedynie to tu to tam.
Wczoraj maszyna była oddana do serwisu celem wykonania konserwacji i koniecznych napraw. Dziś mi się udało ją odebrać a że pogoda nie dopisuje więc nie będzie szans się polansować na tak czystej maszynie więc zrobiłem sobie parę fotek na pamiątkę bo ostatnio tak czysty to był chyba jak go kupowałem :)
Jeszcze jazdy testowej nie było mam nadzieje że będzie szansa wrócić na rowerku do domu. No niestety dotarłem autem do domu :( Przynajmniej odwiedziłem pewien słynny sklep rowerowy w Sosnowcu a po negocjacjach kupiłem na Bikestacji łańcuch 991 i kasete 970 :) A na koniec wizyta w decathlonie i kupiłem sobie Koszulke za 30 zł i spodenki krótkie z lepszą wkładką zobaczymy co z tego wyniknie.
Z racji że do pracy musiałem jechać samochodem pomimo późnej pory pojechałem na bajorka postanowiłem sprawdzić ile czasu pokręcę na kadencji >100 na blacie i środkowych przełożeniach z tyłu wyszło marniutko oj marniutko. Droga powrotna to nagły atak (spawacza) wiatru jeszcze nie wiedziałem że to dopiero początki na Pogori III drzewa gięły się do ziemi a ja dostałem pare razy w łeb gałęziami lub latającymi śmieciami nie wspominając o wkręconej w napęd reklamówce. A na mieście chłopaki na kolarkach przekonali mnie że pośpiesznymi solarisami linii 811 też da się jeździć. Tak podbudowany wizją że w przyszłości i ja może tak będę śmigać pognałem dalej do domu swoim marniutkim tempem.
Wyjazd miał być wyjątkowo light bo i dzień wcześniej troche późno skończyliśmy się masować przez bytomskie ogródki. Wyjazd o godzinie 9 z minutami do mojego wyjazdu podłaczył się Tomek. Początki bardzo spokojne jak to ładnie stwierdził tu cytuje "chyba masz jakąś ukrytą opcje omijania podjazdów w tej nawigacji" a Sigmie metry przybywały niby płasko no właśnie niby tylko skąd się brały te zjazdy które wykończyły już mój sfatygowany układ hamulcowy :)
W okolicach Smolenia nawi zaczyna fixować specjalnie nie poprawiałem mapy co by pokazać że rowerem też da się latać :)
Tajemnica wyjaśniła się pod zamkiem gdzie spotkaliśmy dwóch Panów z klubu krótkofalarskiego nadających sygnał na cały świat ( z tego co się dowiedzieliśmy mieli w tym dniu udane połączenia ze Stanami i Japonią)
Tak rozmawiając o ciekawostkach związanych z krótkofalarstwem i rowerowaniem upłyneła nam godzinka.
Gdy już pożegnaliśmy się jeszcze przyszło zobaczyć ruiny które Tomek podjechał a ja się wprowadziłem (znowu wysadzony zostałem z siodła i pomimo usilnych prób nie udało mi się już ruszyć do góry na rowerze więc ruszyłem obok. Pare fotek i narada gdzie dalej mnie ciągło do domu bo miałem zaplanowane wieczorne piwko a Tomek miał smaki na pokręcenie korbami więc pojechaliśmy na Ogrodzieniec (mi też pasował bo są tam lody włoskie) niestety ciągnie wilka do lasu i gdy staneliśmy na skrzyżowaniu z szlakiem Tomaszek tak długo marudził i zapewniał że szlak jest prosty i przyjemny że się poddałem i pojechaliśmy lasami. Oczywiście było wszystko czego można się było spodziewać krzaki, zielsko, kamienie, korzenie i piasek tylko błotka niewiele. A ja i moje opony + piasek to katastrofa tak że jestem mega happy że nie zaliczyłem żadnej gleby a kląłem pod nosem przez całą droge nawet udało mi się nawiązać monolog z rowerem "jedź, proszę k... jedź" przebijając się przez te piaski.
Podsumowując "krótki szlak" średnia z 24 km/h spadła nam do 18 km/h a że Tomaszowi troche szlak się rozjechał to zamek mineliśmy bokiem i musieliśmy go w końcu podjechać dwa razy dlatego jest na mapie taka pętla.
W Ogrodzieńcu Pani ufundowała mi za moje męki na niebieskim loda w rozmiarze mega (włoskiego zaznaczam)
Po konsumpcji wskoczyliśmy na rowerki i już mocno poskrzypując pojechaliśmy do domku w miare znanymi szlakami troche na nawi troche trasami Tomka.
Z ciekawostek technicznych: Tomka rower jest już tak wyszkolony że sam mu dobierał całą niemal droge przełożenia tak że nawet go nie widząc było go słychać bo non stop było słychać charakterystyczne kliknięcia napędu. Ja za to skrzypiałem po ogrodzieńcu jak wyjęta "Ukraina" ze stodoły po 25latach o dzwiękach z układu hamulcowego nie wspomne.
Podsumowanie: Wyjazd udany :)
I kto mi powie że rowerem nie jest tak samo szybko jak LOT-em
Wyjazd planowany już od Masy w Katowicach choć frekwencja była słaba bo tylka ja z Tomkiem miałem jechać. Zbiórka miała być w Katowicach pod teatrem gdzie Tomek dotarł pierwszy i jeszcze wychaczył Andrzeja zwanego Adamem (ta moja pamięć) tak że było nas trzech. Z racji że ja dałem ciała i się spóźniłem więc chłopaki troche poganiali co w moim przypadku sprowadzało się do stanu przedzawałowego ale mi nie uciekli ... a może poprostu czekali na mnie?
W każdym razie trasa do poszła sprawnie i o 17:30 meldujemy się w Gliwicach. Kawalkada wystartowała nawet sprawnym tempem to pierwsza taka masa która przekroczyła prędkość 15 km/h. A po zakończeniu objazdu zaczęła się nasza przygoda ta bardziej zagmatwana trasa to powrót opisywać nie będe bo książke można by napisać i nie jest to wina mojej nawigacji :) Dla ciekawskich nadmienie że ogródki w bliżej nieokreślonej lokalizacji i w zupełnych ciemnościach to jest to a gdzie jeszcze byliśmy to tylko nawigacja naszego kolegi Andzeja zwanego Adamem wie.