Powrót zaczynamy od lustracji nieboskłonu coś około 8 rano. W oddali nad górami widać że nadciągają ciemniejsze chmurki a że pogodynki z uporem maniaka powtarzały będzie padać, będzie padać... więc szybka toaleta, pakowanko i ruszamy. Wpierw na CPN po paliwko czyli wodę mineralną. Dalej starym szlakiem aż do Skoczowa gdzie trasę modyfikujemy o felerną kładkę tam doganiamy też błękitne niebo które już będzie nam towarzyszyć aż do samego domu. Reszt trasa standardowa z postojem za Goczałkowicami na zakupy w sklepie bo piekarnia przy tamie jeszcze zamknięta (albo raczej sklep który tam teraz jest). Posileni bułką z bananem ... tak tak ta sama dieta co u Małysza ruszamy dalej tyle że tym razem omijamy Bieruń a zaczepiamy o Tychy. W lasach Mysłowickich znów ścieżki się nam plączą ale tym razem nie drążymy tematów tylko zawracamy i jedziemy głównymi szlakami leśników. Oczywiście powtórka z błotka znów jestem szczęśliwy jak dziecko czyli ufajdany. Do domu docieram na 2 godziny przed deszczem piękny dzień.
Więc tak SMS rozesłałem niestety byłem mocno spóźniony jedynie szwagier reflektował na przejazd do Wisły reszta już miała zaklepane rzeźnickie zajęcie o czym Adam pisał w swoim Blogu.
My grzecznie do soboty rano patrzeliśmy w niebo co przy deszczowej nocy nie zapowiadało że będzie lekko o dobre warunki a tu niespodzianka wypogodziło się i było pięknie aż do naszego powrotu czyli słonko i ciepło.
No ale o tym to się dowiedziałem w niedziele po południu więc wyjeżdżając miałem dwie sakwy pełne ciuchów na każdą konfiguracje pogodową i dodatkowo torbę na bagażnik więc wyglądałem jak mały muł.
Sama trasa jak zwykle w kierunku Wisły nie obyła się bez błądzenia, pchania i cieku wodnego w poprzek a wszystko to w lasach okalających Mysłowice im dalej tym łatwiej ale od początku. Najpierw mapa wytyczyła jakiś dziwny skrót przez Jaworzno wzdłuż rzeki singlem który to pojawiał się to znikał później trochę asfaltów i lasy Mysłowickie w których sporo błotka więc już na początku usmarowany byłem jak dziecko radosne bo dzieci mogą być czyste albo szczęśliwe ja wole to drugie ;-) Dalej była zwodnicza ścieżka która się skończyła ale prawie widziałem jej dalszą część trzeba było trochę popchać niestety jak zwykle płynęła sobie mikro rzeczka która akurat po nocnych opadach była bogata w wodę więc z brodzenia nici. Nadzieja się jednak tliła bo było widać ludka po drugiej stronie więc dedukowaliśmy że gdzieś musi być blisko jakieś przejście i tak dalej wypych wzdłuż po krótkim czasie nam się to znudziło i zawrót do głównego szlaku. Na to zmarnowaliśmy 1 godzinę gdzie zrobiliśmy 5km większość piechotą a do celu przesunęliśmy się o 1km.
Dalej już było spokojniej choć i tak trochę inną trasą bo przez Lędziny i Bieruń aż Kobiór-a gdzie już wbiliśmy na starą trasę koło zbiornika Goczałkowice i dalej.
Kolejna niespodzianka to zamknięta kładka w Skoczowie a że mieliśmy pęd tylko do przodu ani kroku w tył więc pojechaliśmy dalej wzdłuż rzeki licząc na kolejną przeprawę no i trafiliśmy na rozwidlenie że zamiast Wisły to trzymaliśmy się Brennicy na szczęście w końcu trafiło się przejście dla piechoty więc nadkładając kolejne km udało się wrócić na trasę nadwiślańską. Skąd już prosto do Wisły a tam wpierw lody włoskie rozmiar mega później apteka i na koniec cały kijek szaszłyka z piwkiem. Tak pojedzeni pojechaliśmy szukać kwatery a że już mieliśmy kiedyś jedną upatrzoną gdzie koszty nie były szalone więc najpierw tam i jak zwykle się udało, wylądowaliśmy w tym samym pokoju co ostatnio nocowaliśmy z Adamem (Limitem).
A po kąpieli do baru na pizze, piwko i meczyk naszych siatkarzy wszystko zakończone spankiem.
Dziś tempo wolniejsze bo coś mi ciągle kolano dokucza i nie wiem z czego to wynika. Tak czy siak trzeba je oszczędzać jak chce się pojeździć jeszcze trochę.
A po pracy wybrałem się pod pomnik Francesco Nullo i dalej lasem a tam błotko że hoho. Ja już się przebiłem to Bolesław, Bukowno, Sosina i dom.
Dziś z synem pokazać mu miejsce ostatniej walki partyzantów z oddziału "Ordona". W okolicach "Balatonu" mija nas Gizmo na szybkie cześć. Większość drogi bez ekscesów jedynie w lasach sporo błota. Robimy objazd euroterminala i na wysokości zjazdu na Burki dogania nas Andi z którym jedziemy do Juliusza. Tam się rozdzielamy bo dogonił nas deszczyk który w okolicach dworca zamienia się w ulewe, chowamy się na dworcu a po 10 min ruszamy dalej, taka sobie ulewa 10 minutowa.
Dziś tour de chodniki co by sie nie ufajdać zbytnio przez nocne ulewy. A na samym starcie podstawka od licznika zrobiła papa a dokładnie to oring który ja trzymał. Licznik w kieszeń coś tam rejestrował więc coś tam jest.