Wisła z szwagrem
Sobota, 30 sierpnia 2014
· Komentarze(0)
Więc tak SMS rozesłałem niestety byłem mocno spóźniony jedynie szwagier reflektował na przejazd do Wisły reszta już miała zaklepane rzeźnickie zajęcie o czym Adam pisał w swoim Blogu.
My grzecznie do soboty rano patrzeliśmy w niebo co przy deszczowej nocy nie zapowiadało że będzie lekko o dobre warunki a tu niespodzianka wypogodziło się i było pięknie aż do naszego powrotu czyli słonko i ciepło.
No ale o tym to się dowiedziałem w niedziele po południu więc wyjeżdżając miałem dwie sakwy pełne ciuchów na każdą konfiguracje pogodową i dodatkowo torbę na bagażnik więc wyglądałem jak mały muł.
Sama trasa jak zwykle w kierunku Wisły nie obyła się bez błądzenia, pchania i cieku wodnego w poprzek a wszystko to w lasach okalających Mysłowice im dalej tym łatwiej ale od początku. Najpierw mapa wytyczyła jakiś dziwny skrót przez Jaworzno wzdłuż rzeki singlem który to pojawiał się to znikał później trochę asfaltów i lasy Mysłowickie w których sporo błotka więc już na początku usmarowany byłem jak dziecko radosne bo dzieci mogą być czyste albo szczęśliwe ja wole to drugie ;-)
Dalej była zwodnicza ścieżka która się skończyła ale prawie widziałem jej dalszą część trzeba było trochę popchać niestety jak zwykle płynęła sobie mikro rzeczka która akurat po nocnych opadach była bogata w wodę więc z brodzenia nici. Nadzieja się jednak tliła bo było widać ludka po drugiej stronie więc dedukowaliśmy że gdzieś musi być blisko jakieś przejście i tak dalej wypych wzdłuż po krótkim czasie nam się to znudziło i zawrót do głównego szlaku. Na to zmarnowaliśmy 1 godzinę gdzie zrobiliśmy 5km większość piechotą a do celu przesunęliśmy się o 1km.
Dalej już było spokojniej choć i tak trochę inną trasą bo przez Lędziny i Bieruń aż Kobiór-a gdzie już wbiliśmy na starą trasę koło zbiornika Goczałkowice i dalej.
Kolejna niespodzianka to zamknięta kładka w Skoczowie a że mieliśmy pęd tylko do przodu ani kroku w tył więc pojechaliśmy dalej wzdłuż rzeki licząc na kolejną przeprawę no i trafiliśmy na rozwidlenie że zamiast Wisły to trzymaliśmy się Brennicy na szczęście w końcu trafiło się przejście dla piechoty więc nadkładając kolejne km udało się wrócić na trasę nadwiślańską. Skąd już prosto do Wisły a tam wpierw lody włoskie rozmiar mega później apteka i na koniec cały kijek szaszłyka z piwkiem. Tak pojedzeni pojechaliśmy szukać kwatery a że już mieliśmy kiedyś jedną upatrzoną gdzie koszty nie były szalone więc najpierw tam i jak zwykle się udało, wylądowaliśmy w tym samym pokoju co ostatnio nocowaliśmy z Adamem (Limitem).
A po kąpieli do baru na pizze, piwko i meczyk naszych siatkarzy wszystko zakończone spankiem.
Cad:62
My grzecznie do soboty rano patrzeliśmy w niebo co przy deszczowej nocy nie zapowiadało że będzie lekko o dobre warunki a tu niespodzianka wypogodziło się i było pięknie aż do naszego powrotu czyli słonko i ciepło.
No ale o tym to się dowiedziałem w niedziele po południu więc wyjeżdżając miałem dwie sakwy pełne ciuchów na każdą konfiguracje pogodową i dodatkowo torbę na bagażnik więc wyglądałem jak mały muł.
Sama trasa jak zwykle w kierunku Wisły nie obyła się bez błądzenia, pchania i cieku wodnego w poprzek a wszystko to w lasach okalających Mysłowice im dalej tym łatwiej ale od początku. Najpierw mapa wytyczyła jakiś dziwny skrót przez Jaworzno wzdłuż rzeki singlem który to pojawiał się to znikał później trochę asfaltów i lasy Mysłowickie w których sporo błotka więc już na początku usmarowany byłem jak dziecko radosne bo dzieci mogą być czyste albo szczęśliwe ja wole to drugie ;-)
Dalej była zwodnicza ścieżka która się skończyła ale prawie widziałem jej dalszą część trzeba było trochę popchać niestety jak zwykle płynęła sobie mikro rzeczka która akurat po nocnych opadach była bogata w wodę więc z brodzenia nici. Nadzieja się jednak tliła bo było widać ludka po drugiej stronie więc dedukowaliśmy że gdzieś musi być blisko jakieś przejście i tak dalej wypych wzdłuż po krótkim czasie nam się to znudziło i zawrót do głównego szlaku. Na to zmarnowaliśmy 1 godzinę gdzie zrobiliśmy 5km większość piechotą a do celu przesunęliśmy się o 1km.
Dalej już było spokojniej choć i tak trochę inną trasą bo przez Lędziny i Bieruń aż Kobiór-a gdzie już wbiliśmy na starą trasę koło zbiornika Goczałkowice i dalej.
Kolejna niespodzianka to zamknięta kładka w Skoczowie a że mieliśmy pęd tylko do przodu ani kroku w tył więc pojechaliśmy dalej wzdłuż rzeki licząc na kolejną przeprawę no i trafiliśmy na rozwidlenie że zamiast Wisły to trzymaliśmy się Brennicy na szczęście w końcu trafiło się przejście dla piechoty więc nadkładając kolejne km udało się wrócić na trasę nadwiślańską. Skąd już prosto do Wisły a tam wpierw lody włoskie rozmiar mega później apteka i na koniec cały kijek szaszłyka z piwkiem. Tak pojedzeni pojechaliśmy szukać kwatery a że już mieliśmy kiedyś jedną upatrzoną gdzie koszty nie były szalone więc najpierw tam i jak zwykle się udało, wylądowaliśmy w tym samym pokoju co ostatnio nocowaliśmy z Adamem (Limitem).
A po kąpieli do baru na pizze, piwko i meczyk naszych siatkarzy wszystko zakończone spankiem.
Cad:62