Dziś taka rozgrzewka przed koszykówką, cel Sosinka. Ogólnie nic ciekawego oprócz tego że w okolicach Balatonu spotykam Andiego wracającego na obiadek. Krótka pogaduchy i każdy w swoją. Na Sosinie sporo spacerowiczów, drogi mokre tylko miejscami wiatr i słońce przesuszyły drogi. Ogólnie endo nie ma, zdjęć nie ma, telefon spsuty.
Dziś pogorie bo drogi mokre i błotniste co zakończyło się tym że zanim na P3 dotarłem już wyglądałem jak po błotnym maratonie. Powrót z małymi odbiciami celem weryfikacji funkcjonowania fotografa i w sumie już w 100% po chodniku bo ruch zwiększył się masakrycznie. Wszystko do prania a ja noga na nogę i leżę przed kompem.
Hmm to grudzień? Pogoda lepsza jak w niektóre miesiące wiosenne. Wyjazd dość spontaniczny i z obsuwą na szczęście tylko 1 godzinną więc obiad był. Pozytywnie mnie zaskoczyło że w lasku w okolicach Przeczyc ścieżki leśne są suche i przejezdne.
To już chyba ostatni wpis tego roczny więc wszystkim czytającym Szczęśliwego Nowego 2014-ego.
Dziś z rana piękne słońce a tu telefon padnięty, walkman umiera a słońce świeci. Wciągam rynsztunek w postaci wielu warstw i chodniczkami ruszam w kierunku P3 dalej P4 i zjazd na pseudo teren. A dlaczego asfaltowa pewność bo tak się pewnie czułem że może z 1km ujechałem tymi niby terenami i zaliczyłem z swoją odległa przyszłością spotkanie pierwszego stopnia. Lekcja pobrana na śniegu jazda po skarpach wcale nie jest taka prosta.
Dalej objazd do rozjazdu na P2 i P1 wzdłuż torów aż do świateł, odbijam w kierunku Huty a później w Kasprzaka i obieram kierunek na dom. Początki były miłe niestety później słońce znikło i się zrobiło nie przyjemnie.
Zimno ładnie wysysa siły. Uprzedzając pytania o prędkość średnią nie byłem z przyczepką po prostu jechałem tak powoli bo nie miałem nic na twarzy a opanowanie jazdy na śniegu mam raczej kiepskie.
Miałem jechać sam ale gdy tylko wyjąłem kask już córka była przy mnie i krzyczy że ona też jedzie :-)
Pogoda co prawda słoneczna ale temperatura niska więc na jakieś wojaże pozwolić sobie nie mogłem to namówiłem syna i pojechaliśmy w trójkę poćwiczyć jazdę na rowerku biegowym.
Córcia po dwóch przejazdach uznała że dla niej to już dość ciężko jej było się odpychać w kozakach więc godzinkę pospacerowaliśmy po lasku i spakowaliśmy się w drogę powrotną.
Po drodze spotykam Andrzeja pędzącego na niedzielny patrol szybkie wymachy kończynami i każdy pojechał dalej w swoim kierunku.