Z racji że musiałem jechać w delegacje to w drodze powrotnej zatrzymałem się u babci, a że taki miałem plan to oczywiście rower też pojechał do babci :)
A dziś małe koło po okolicy i zaliczyłem cztery sadzawki czyli Kiekrz, Pamiątkowo,Radzyny i Lusowo.
Z ciekawostek trafiam w Pawłowice na rowerową przystań gdzie za polami kukurydzy nad małymi stawikami są ławeczki, mini boiska do nogi i boisko do siatki a nawet stanowisko do wędkowania. I obiecane fotki
No i dziś miałem śmierć w oczach bo na pustej drodze jednemu panu zabrakło cierpliwości i wyprzedzał na trzeciego a jechali z przeciwka więc cały manewr mógł spokojnie i bezpiecznie wykonać 5 sekund później. Cieszę się że jednak bokami raczej brykam bo jak bym miał tak mieć co drugi dzień to dziękuje chyba bym autem jeździł większa szansa na przetrwanie.
Po pracy postanowiłem zrealizować plan z wczoraj czyli Rabsztyn omijając oczywiście główne drogi i jak na złość znów trafiłem do lasu gdzie mi się ścieżka skończyła a zaczęło się pchanie i przedzieranie przez młodnik. Gdy już dotarłem do drogi z płyt liczyłem że to koniec ale nie jeszcze mały wypych pod piaskowy podjazd. Dopiero u góry orientuje się że odchodząca droga w bok była utwardzonym podjazdem. W końcu jednak ląduje pod zamkiem już mocno zrujnowany walką z wiatrem, lasem i podjazdami wciągam czekoladę i popijam colą. Czas nagli więc obieram kierunek Bukowno i dom, po drodze cukier dociera we właściwe miejsce i przyśpieszam nareszcie wiatr przestaje przeszkadzać.
A wieczorem do lekarza na konsultacje co z moimi kolanami i dostałem paczkę pigułek na szczęście raczej profilaktyka niż leczenie.
Do pracy jednak jedzie się źle i nic tego nie zmieni tylko przez 50% trasy udawało mi sie wmawiać sobie że to wycieczka
Powrót już tak standardowo jakąś alternatywą w sumie nic ciekawego co prawda miałem jechać na Rabsztyn ale coś mnie gacie zaczęły obcierać i zrezygnowałem. W okolicach Niwy mam lekko z górki więc sobie jadę trochę żwawiej i mijam jakiegoś rowerzystę który po pewnym czasie postanawia mnie pogonić więc nie odpuszczam aż do zjazdu na Maczki może mnie tłumaczyć że on na pusto ja z sakiewką. Końcem końców utrzymałem go za sobą ale język musiałem pilnować co by się mi w tryba nie wkręcił.
Powrót zaczynamy od lustracji nieboskłonu coś około 8 rano. W oddali nad górami widać że nadciągają ciemniejsze chmurki a że pogodynki z uporem maniaka powtarzały będzie padać, będzie padać... więc szybka toaleta, pakowanko i ruszamy. Wpierw na CPN po paliwko czyli wodę mineralną. Dalej starym szlakiem aż do Skoczowa gdzie trasę modyfikujemy o felerną kładkę tam doganiamy też błękitne niebo które już będzie nam towarzyszyć aż do samego domu. Reszt trasa standardowa z postojem za Goczałkowicami na zakupy w sklepie bo piekarnia przy tamie jeszcze zamknięta (albo raczej sklep który tam teraz jest). Posileni bułką z bananem ... tak tak ta sama dieta co u Małysza ruszamy dalej tyle że tym razem omijamy Bieruń a zaczepiamy o Tychy. W lasach Mysłowickich znów ścieżki się nam plączą ale tym razem nie drążymy tematów tylko zawracamy i jedziemy głównymi szlakami leśników. Oczywiście powtórka z błotka znów jestem szczęśliwy jak dziecko czyli ufajdany. Do domu docieram na 2 godziny przed deszczem piękny dzień.
Dziś tempo wolniejsze bo coś mi ciągle kolano dokucza i nie wiem z czego to wynika. Tak czy siak trzeba je oszczędzać jak chce się pojeździć jeszcze trochę.
A po pracy wybrałem się pod pomnik Francesco Nullo i dalej lasem a tam błotko że hoho. Ja już się przebiłem to Bolesław, Bukowno, Sosina i dom.
Do pracy spokojnie bez napinki co by być "fresh" poranna temperatura zresztą to ułatwiła bo było wyraźnie chłodniej. A po pracy mały + czyli trochę mi się zboczyło. CAD:73