Trochę tak bez planu i koncepcji. Później jechać na Kraków później nie jechać na Kraków. Końcem końców wylądowałem w Młoszowej tam krótki postój ale że małe bzykacze natychmiast zainteresowały się co do za mięsko się parkuje musiałem uciekać. Dalej Dulowa i podjazd który mnie rozładował bateryjkę... tak że powolutku zacząłem pętelką zawracać do domu robiąc co jakiś czas wypad w bok zaglądając co tam jest. Na szlakach woda i błotko lub suchy piasek tak czy siak jazda słaba w tych warunkach dlatego też asfalt był w 95%. Fotki jak się ogarnę.
Zaczyna mnie to wszystko męczyć jest tak kiepska pogoda że nie wiadomo co robić czy na rower czy inne prace które wymagają odpowiednich warunków pogodowych. Dziś się udało późnym wieczorkiem choć Sosinę zaliczyć tylko asfalty bo teren to pewnie jedno bagno.
Dziś mam urlop a icm pokazuje jakieś cuda deszcze, śniegi i inne katastrofy i to od rana... ja jednak postanawiam przekornie nie uwierzyć w tą prognozę i ruszam. Plan był ambitniejszy ale gdzieś w głowie siedziała ta prognoza i pojechałem taki stary standard co by nie być za daleko od domku gdyby jednak miało się sprawdzić.
Dziś tylko myjnia choć jeszcze chwila i miałbym drugą gratis. W drodze do miałem przyjemność widzieć Andiego przy Placu Papieskim niestety był tak skupiony na poprawianiu średniej że mnie nie zauważył.
Nareszcie sam tempo marne ale własne. Trochę pobłądziłem w drodze do domu ale ogólnie fajny dziś dzień był i nawet nie padało. Szkoda że czas miałem dopiero od 17.
Uzbieram troche wolnego czasu i odwagi. Postanawiam pojechać pod stadion "Zagłębia" zobaczyć co tam grają a tam już ostatnie niedobitki zwijały sprzęt. Ledwo w drodze powrotnej udało mi się zdobyć serduszko. Coś kiepsko jak na takie miasto i to o 16:00
To już któreś podejście pod objazd tych jeziorek zawsze coś stawało na przeszkodzie albo obowiązki, pogoda lub brak czasu i tym razem było kiepsko bo plan był objechać wszystkie trzy jeziorka niestety awaria auta spowodowała że przyjechałem do celu bardzo późno i najlepszy termin przepadł, drugie podejście też nie wyszło tym razem obowiązki i w końcu dziś udało się wystartować co prawda bardzo późno po południu i tylko jedno udało się zaliczyć i tak większość po ciemku więc wrażeń nie ma zbyt wiele.
Muszę jednak pochwalić austriackich kierowców za kulturę wobec cyklistów.
Sama trasa była dość prosta trzymać się możliwie blisko brzegu co by się nie pogubić warunki jak na listopad i góry znośne jak startowałem było +6'C i spadała więc ciepłe ciuszki i ochraniacze na buty się przydały.
Po 10km łapie kapcia dość spora dziura ale udało się połatać dętkę i oponę więc pojechałem dalej ogólnie jedna strona jeziorka dość pofalowana krótkie ale strome podjazdy i zjazdy, druga strona już łagodniejsza. Trzeba będzie jeszcze tu wrócić może już prywatnie widziałem pola campingowe więc myślę że da się tu pobyć za rozsądną kasę gdzie lidl i billa też już mam obczajone :-)
Jak w tytule trzy kałuże czyli P3,P4 i Przeczyce. Wyruszyłem po 17:00 i muszę uznać że była to dobra decyzja bo pomimo jazdy na lampce to łazików spotkałem szt.3 a temperatura była naprawdę przyjemna dopiero wracając w okolicy P3 założyłem długi rękaw.
Miałem parę chwil w trakcie podróży służbowej to postanowiłem zabrać 2 kółka i zobaczyć co ciekawego czaj się w lasach Zakopanego. Niestety zacząłem jak żółtodziób (zresztą taki jestem) i ruszyłem pod wyciągiem na Gubałówke nawet połowe podjechałem a potem już zapych dopiero u góry dało się jechać wybrałem czarny szlak w kierunku granicy a fotki poniżej pokażą co mnie w tych lasach spotkało. Na koniec jeszcze zrobiłem objazd Zakopanego celem znalezienia myjni gdzie była możliwość umycia roweru.
Dziś trochę dalej czyli Sosina, Bukowno,Bolesław, Błędów, Łosień i dom. Ogólnie kiepsko na szczęście radio zagłuszało pojękiwanie roweru więc jestem zmęczony tylko fizycznie.